Dziewczynki,
zebrałam was tutaj, ponieważ zależało mi na tym, żebyśmy
stworzyły front jedności i sprzeciwu wobec działań osobników płci męskiej, ale też żebyśmy wspólnie zaprotestowały
przeciwko złym praktykom nieoświeconych kobiet, czyli jak powiedziała Anna: „będziemy realizować projekt samopomocy
kobiecej, będziemy niszczyć naszych wrogów, obojętnie czy to będą mężczyźni,
czy kobiety”.
Niedawno, jak pamiętacie, jedna z dziennikarek podawała w
wątpliwość sens biernego prawa wyborczego dla kobiet (tłumacząc to tym, że
kobiety kandydujące na wysokie stanowiska swoim zachowaniem kompromitują naszą
płeć!), teraz podejrzewam, że szykuje nam się zamach na nasze czynne prawo
wyborcze…
Otóż niedawno na jednym z uniwersytetów (chciałoby się
napisać „szacownych”, ech…) zapowiedziano konferencję na temat „prawnych
aspektów następstw cykliczności płciowej kobiet” (!). Uczestnicy (pięciu mężczyzn
i cztery kobiety) będą debatować o tym, czy i jak powinno się chronić (sic!)
kobiety w „tych dniach”. Czy ja muszę tłumaczyć, co to znaczy? Organizatorzy
konferencji – w trosce o nas – będą rozważać, czy w związku ze „specyficznymi”
dolegliwościami w okresie rozrodczym i „odmiennymi” w okresie około- i
postmenopauzalnym nasze „cywilnoprawne oświadczenia woli” mogą być ważne.
Testament, wniosek o pożyczkę, głos w wyborach parlamentarnych… I że w związku
z tymi „specyficznymi” dolegliwościami należy zakazać nam prawa do wykonywania
niektórych zawodów, przez pół miesiąca traktować jak osoby specjalnej troski…
Nie mam siły nawet o tym myśleć… Ludzkość już tyle razy
przerabiała takie teorie. Żeby nas kontrolować, przez lata wmawiano nam,
kobietom, ukryte szaleństwo, histerię i inne nerwice (przez wieki w krajach,
gdzie nie dopuszczano rozwodów, oskarżenie żony o szaleństwo dawało mężczyźnie
znakomity pretekst do zamknięcia jej w szpitalu dla obłąkanych i tym samym
pozbycie się z domu, gdzie zwalniało się miejsce dla innej, zwykle młodszej…). Oskarżano
nas o czary i konszachty z diabłem. Pamiętacie te XIX-wieczne (nie tak dawne
przecież) teorie o tym, że „w każdej kobiecie istnieje stłumiona histeryczka”
oraz „menstruacja to szaleństwo”. Dziś naukowcy (?) wracają do teorii o wpływie
hormonów na poczytalność kobiet. I to wyłącznie, jak zapewniają, „w trosce” o
nasze zdrowie i zdolność do pracy oraz trzeźwiej oceny sytuacji na drodze, w
domu czy przy urnie wyborczej. Obawiam się, że stąd już blisko do tego, aby
traktować kobiety „dotknięte przekleństwem”, „mające swój czas” jak istoty nieczyste,
chore, zadżumione, szkodzące fermentacji cydru, powodujące psucie się mięsa i
czernienie cukru… A w niedługim czasie do zamykania nas w osobnych
pomieszczeniach, żebyśmy nie stwarzały zagrożenia dla siebie i innych…
Dziewczynki, mam przeczucie, że nastały wieki ciemne…
Poza tym, boję się, że wspomniani
osobnicy mogą zechcieć po spożyciu dalszych ilości alkoholu etylowego wtargnąć
do pałacu…
J.
Pewnie w oczach postronnego obserwatora nasza chęć zorganizowania się może wydawać się nieco dziecinna. Ten potencjalny obserwator miałby szereg powodów, aby nas mieć za wariatki lub w najlepszym wypadku osoby nieodpowiedzialne.
OdpowiedzUsuń