poniedziałek, 27 kwietnia 2015

SIEĆ SYMPATII



Dziewczynki,
coś o sobie wiemy. Wprawdzie informacje są ogólnikowe i z natury rzeczy subiektywne, ale powinny nam wystarczyć, aby powstała sieć sympatii. Sieć współzależności, wzajemne uznanie, które nie rodzi się przecież z niczego.

Zazwyczaj dobieramy się w grupy, bo coś nas łączy, najczęściej zainteresowania i upodobania. To nie jest jednak warunek konieczny, ale w naszym przypadku mogłaby to być wiara w siłę kobiet i przekonanie, że w przyszłości przejmą stery.

Często organizujemy się wokół osoby, którą wszyscy podziwiamy i szanujemy: zdolnej i kompetentnej. Łączy nas wówczas ten wspólny podziw.

Dodatkowym atutem w walce o uznanie grupy jest sympatia, którą przywódca umie sobie zaskarbić. Łatwiej organizujemy się wokół osoby miłej i uprzejmej niż wokół mrukliwej i nadętej.

Ideałem jest, jeśli przywódca lub przywódczyni chwali członków grupy, zauważa i docenia ich dokonania, okazuje zainteresowanie tym, co robią, oraz chętnie przystaje na propozycje wspólnych działań czy też wspólnej zabawy.

Podsumowując, proponuję, żebyśmy dobrały się wokół mojej osoby. Bez fałszywej skromności, uważam, że spełniam wszystkie warunki, żeby stanąć na czele naszego koła. Co wy na to?

J.

czwartek, 23 kwietnia 2015

POTRZEBUJESZ AKCEPTACJI? UWAŻAJ, ŻEBY NIE POBŁĄDZIĆ


Drogie koleżanki,
mnie się wydaje, że my wszystkie, szukając akceptacji, popełniamy błędy Bożenki:

Po pierwsze: pchamy się na siłę. Grupy nieformalne mają to do siebie, że ich spójnią jest obecność osoby charyzmatycznej lub też wspólne upodobania albo cele, a niekiedy nie poddająca się weryfikacji naukowej przyjaźń. Osoby z zewnątrz są często przez grupę nieformalną odrzucane. Jeśli grupa daje nam do zrozumienia (albo nawet mówi to wprost), że nas nie chce, to nie ma co się upierać. Chyba że znajdziemy jakiś punkt styczny.

Po drugie: próbujemy wejść podstępem. Mam tu prawo siedzieć tak samo jak wy” – udajemy kogoś, kim nie jesteśmy, żeby wkraść się w łaski grupy. To jest działanie na krótką metę. Nie dość, że musimy cały czas czuwać, żeby się nie wydało, co ukrywamy, to jeszcze żyjemy w strachu, czekając, aż nasz kamuflaż wyjdzie na jaw. I wtedy to już tylko pogarda.

Po trzecie: płaszczymy się i podlizujemy. „Może się przydam, umiem to, załatwię tamto…” – wymyślamy rozmaite preteksty, żeby dostać się do upragnionego środowiska. Kryterium przydatności też ma krótkie nogi. Wykorzystają nas i pogonią. Często nawet nie podziękują…

Po czwarte: żebrzemy o litość. „Chcę się z wami zaprzyjaźnić, pogadać… proszę” – nie można nikogo zmusić do uczuć. Nie pomogą najlepsze argumenty. Nic nie da gadanie w stylu: „Taka jestem biedna i sama, więc mnie przygarnijcie…”.

I po piąte: szantażujemy i straszymy: „Spróbujecie mnie wyrzucić, jeśli chcecie mieć nieprzyjemności…” – szantaż i zastraszanie to metoda chamskiej siły. Chcemy, żeby nas lubili czy żeby się nas bali?

Teoretycznie, jeśli się postaramy, znajdziemy środowisko, które nas zaakceptuje. Teoretycznie, bo w praktyce to trudne… Nawet do nieformalnej organizacji trzeba zostać przyjętym, nie można się wprosić.

Z.

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

FEMINISTKI SĄ JAK KURY



Niech mi żadna nie mówi, że nie jesteśmy mądre i silne! A nawet mądrzejsze i silniejsze! Jak inaczej byłybyśmy w stanie przetrwać w świecie zdominowanym przez mężczyzn: nieustannie narażone na zderzanie się z ich samczym punktem widzenia, seksistowskimi dowcipami i połajankami? Każdego dnia stawiane przed koniecznością udowadniania, że mamy takie same prawa mimo innych możliwości…

Nie dalej jak tydzień temu ze zdumieniem wysłuchałam męskiej (wesołej!) opowieści o tym, że kobiety uważające się za feministki nie istnieją!

A zaczęło się od przypowieści o kurzym stadzie, w którym gdy zabraknie koguta, na czele osieroconych (!) towarzyszek staje najsilniejsza kura, która na jakiś czas przejmuje kogucią rolę: nie znosi wtedy jaj, puszy się i chodzi jak kogut. I że tak to sprytnie urządziła natura (matka?), bo w przyrodzie przecież nic nie ginie. I że tak samo jest z kobietami – feministki to te kury, którym przyroda daje możliwość (pod kontrolą i na krótko) wysforowania się na czoło peletonu… A w rzeczywistości są to tylko pozory, wchodzenie w czyjeś buty, maskowanie swojej marnej pozycji i udawanie kogoś, kim się nie jest (i nigdy nie będzie!). I że pojęcia „kobieta” i „władza” wykluczają się wzajemnie. I że bojowa organizacja feministek to fikcja.

W świecie, w którym wartością jest dziś wiedza, a najcenniejszą rzeczą – informacja – kobiety nadal znajdują się w gorszej sytuacji, choć przecież są lepiej wykształcone, mają mnóstwo zainteresowań i odwagę, żeby realizować swoje pasje. Działają głównie w kulturze i edukacji, mimo że i tu nie na wszystkie płaszczyzny są wpuszczane. Inne dziedziny gospodarki nadal okupują panowie – tam gdzie są duże pieniądze, jest i władza, którą mężczyźni niechętnie się dzielą. Nie mówiąc o polityce, która daje władzę całkowitą i absolutnie uzależniającą (stąd od lat mamy niemal stały zestaw posłów i ministrów, okazjonalnie zamieniających się miejscami).

Kobiety natomiast są głównie dyrektorkami szkół, bibliotek, domów kultury i ośrodków edukacji, szefują niektórym instytutom (teatralnym i filmowym), fundacjom i stowarzyszeniom, ale rzadko siedzą w gabinetach dyrektorów teatrów (najlepiej jak same go sobie założą!), filharmonii czy rektorów uniwersytetów (Nie przypominam sobie, żeby w ciągu kilkuset lat działania Uniwersytetu Jagiellońskiego kiedykolwiek jego rektorką była kobieta! Mylę się?). O czym to świadczy?

piątek, 17 kwietnia 2015

SPOTKANIE W KWIETNIU


Dziewczynki,
mam takie marzenie: chciałabym zgromadzić wokół siebie grono przyjaciółek połączonych wspólną ideą – mogłybyśmy zorganizować jakiś rodzaj babskiego klubu, choć nie zamierzam tworzyć sztywnej zhierarchizowanej struktury organizacyjnej. To ma być zabawa! Liczę, że połączy nas absurdalna, lecz jakże urokliwa idea fixe, że tylko kobiety mogą uczynić życie znośnym i łagodnym i że kiedyś obejmą przewodnictwo nad światem... Och, wiem, że to jest śmieszne, ale powinnyśmy się bawić!

Dlaczego powinnyśmy się jednoczyć? Oto pięć najważniejszych powodów:

1. niezorganizowane jesteśmy bezbronne – pojedynczo nie potrafimy przeciwstawić się męskiej dominacji, strukturom wypracowanym przez wieki, męskiemu przekonaniu, że świat to jedno wielkie siłowanie się na rękę: albo my, albo oni;

2. wspólny i jednoznaczny cel – przejęcie władzy – spaja grupę i ułatwia jej funkcjonowanie, aby wreszcie zapanowała miłość i łagodność, żeby przestały działać sprzężenia zwrotne nienawiści i przemocy;

3. grupa daje oparcie jednostce: jest lekarstwem na samotność, zapewnia konieczną uwagę, pomaga uwierzyć w siebie, a czasem także znaleźć przyjaźń albo miłość…

4. potrzeba nam babskiej solidarności, poczucia wspólnoty – choć różnimy się od siebie, musimy stworzyć wspólną historię, pamięć wspólnych działań wykraczających poza własną kuchnię i sypialnię, działań, które dawałyby nam siłę do dalszej walki;

5. żeby już nigdy mężczyźni nie odważyli się pisać na murach: „Kobiety, idźcie do domu! My tu walczymy!”.

Co wy na to, dziewczynki? Mogłyśmy się zastanowić nad tym, jak wyglądałby świat, gdybyśmy nim rządziły. Nie, nie planuję żadnej sekty kobiecej, raczej coś na kształt przyjacielskiego klubu wsparcia. Termin pierwszego spotkania: sobota 18 kwietnia.

Pora na nas, dziewczynki!
j.