czwartek, 23 kwietnia 2015

POTRZEBUJESZ AKCEPTACJI? UWAŻAJ, ŻEBY NIE POBŁĄDZIĆ


Drogie koleżanki,
mnie się wydaje, że my wszystkie, szukając akceptacji, popełniamy błędy Bożenki:

Po pierwsze: pchamy się na siłę. Grupy nieformalne mają to do siebie, że ich spójnią jest obecność osoby charyzmatycznej lub też wspólne upodobania albo cele, a niekiedy nie poddająca się weryfikacji naukowej przyjaźń. Osoby z zewnątrz są często przez grupę nieformalną odrzucane. Jeśli grupa daje nam do zrozumienia (albo nawet mówi to wprost), że nas nie chce, to nie ma co się upierać. Chyba że znajdziemy jakiś punkt styczny.

Po drugie: próbujemy wejść podstępem. Mam tu prawo siedzieć tak samo jak wy” – udajemy kogoś, kim nie jesteśmy, żeby wkraść się w łaski grupy. To jest działanie na krótką metę. Nie dość, że musimy cały czas czuwać, żeby się nie wydało, co ukrywamy, to jeszcze żyjemy w strachu, czekając, aż nasz kamuflaż wyjdzie na jaw. I wtedy to już tylko pogarda.

Po trzecie: płaszczymy się i podlizujemy. „Może się przydam, umiem to, załatwię tamto…” – wymyślamy rozmaite preteksty, żeby dostać się do upragnionego środowiska. Kryterium przydatności też ma krótkie nogi. Wykorzystają nas i pogonią. Często nawet nie podziękują…

Po czwarte: żebrzemy o litość. „Chcę się z wami zaprzyjaźnić, pogadać… proszę” – nie można nikogo zmusić do uczuć. Nie pomogą najlepsze argumenty. Nic nie da gadanie w stylu: „Taka jestem biedna i sama, więc mnie przygarnijcie…”.

I po piąte: szantażujemy i straszymy: „Spróbujecie mnie wyrzucić, jeśli chcecie mieć nieprzyjemności…” – szantaż i zastraszanie to metoda chamskiej siły. Chcemy, żeby nas lubili czy żeby się nas bali?

Teoretycznie, jeśli się postaramy, znajdziemy środowisko, które nas zaakceptuje. Teoretycznie, bo w praktyce to trudne… Nawet do nieformalnej organizacji trzeba zostać przyjętym, nie można się wprosić.

Z.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz