Drogie koleżanki,
mnie się wydaje, że my wszystkie, szukając akceptacji,
popełniamy błędy Bożenki:
Po pierwsze: pchamy się
na siłę. Grupy nieformalne mają to do siebie, że ich spójnią jest obecność osoby
charyzmatycznej lub też wspólne upodobania albo cele, a niekiedy nie poddająca
się weryfikacji naukowej przyjaźń. Osoby z zewnątrz są często przez grupę
nieformalną odrzucane. Jeśli grupa daje nam do zrozumienia (albo nawet mówi
to wprost), że nas nie chce, to nie ma co się upierać. Chyba że znajdziemy
jakiś punkt styczny.
Po drugie: próbujemy
wejść podstępem. „Mam tu prawo
siedzieć tak samo jak wy” – udajemy kogoś, kim nie jesteśmy, żeby wkraść
się w łaski grupy. To jest działanie na krótką metę. Nie dość, że musimy cały
czas czuwać, żeby się nie wydało, co ukrywamy, to jeszcze żyjemy w strachu, czekając,
aż nasz kamuflaż wyjdzie na jaw. I wtedy to już tylko pogarda.
Po trzecie: płaszczymy
się i podlizujemy. „Może się przydam, umiem to, załatwię tamto…” – wymyślamy
rozmaite preteksty, żeby dostać się do upragnionego środowiska. Kryterium
przydatności też ma krótkie nogi. Wykorzystają nas i pogonią. Często nawet nie
podziękują…
Po czwarte: żebrzemy
o litość. „Chcę się z wami zaprzyjaźnić, pogadać… proszę” – nie można
nikogo zmusić do uczuć. Nie pomogą najlepsze argumenty. Nic nie da gadanie w
stylu: „Taka jestem biedna i sama, więc mnie przygarnijcie…”.
I po piąte:
szantażujemy i straszymy: „Spróbujecie mnie wyrzucić, jeśli chcecie mieć
nieprzyjemności…” – szantaż i zastraszanie to metoda chamskiej siły.
Chcemy, żeby nas lubili czy żeby się nas bali?
Teoretycznie, jeśli się postaramy, znajdziemy środowisko, które nas zaakceptuje. Teoretycznie, bo w
praktyce to trudne… Nawet do nieformalnej organizacji trzeba zostać przyjętym,
nie można się wprosić.
Z.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz