poniedziałek, 20 kwietnia 2015

FEMINISTKI SĄ JAK KURY



Niech mi żadna nie mówi, że nie jesteśmy mądre i silne! A nawet mądrzejsze i silniejsze! Jak inaczej byłybyśmy w stanie przetrwać w świecie zdominowanym przez mężczyzn: nieustannie narażone na zderzanie się z ich samczym punktem widzenia, seksistowskimi dowcipami i połajankami? Każdego dnia stawiane przed koniecznością udowadniania, że mamy takie same prawa mimo innych możliwości…

Nie dalej jak tydzień temu ze zdumieniem wysłuchałam męskiej (wesołej!) opowieści o tym, że kobiety uważające się za feministki nie istnieją!

A zaczęło się od przypowieści o kurzym stadzie, w którym gdy zabraknie koguta, na czele osieroconych (!) towarzyszek staje najsilniejsza kura, która na jakiś czas przejmuje kogucią rolę: nie znosi wtedy jaj, puszy się i chodzi jak kogut. I że tak to sprytnie urządziła natura (matka?), bo w przyrodzie przecież nic nie ginie. I że tak samo jest z kobietami – feministki to te kury, którym przyroda daje możliwość (pod kontrolą i na krótko) wysforowania się na czoło peletonu… A w rzeczywistości są to tylko pozory, wchodzenie w czyjeś buty, maskowanie swojej marnej pozycji i udawanie kogoś, kim się nie jest (i nigdy nie będzie!). I że pojęcia „kobieta” i „władza” wykluczają się wzajemnie. I że bojowa organizacja feministek to fikcja.

W świecie, w którym wartością jest dziś wiedza, a najcenniejszą rzeczą – informacja – kobiety nadal znajdują się w gorszej sytuacji, choć przecież są lepiej wykształcone, mają mnóstwo zainteresowań i odwagę, żeby realizować swoje pasje. Działają głównie w kulturze i edukacji, mimo że i tu nie na wszystkie płaszczyzny są wpuszczane. Inne dziedziny gospodarki nadal okupują panowie – tam gdzie są duże pieniądze, jest i władza, którą mężczyźni niechętnie się dzielą. Nie mówiąc o polityce, która daje władzę całkowitą i absolutnie uzależniającą (stąd od lat mamy niemal stały zestaw posłów i ministrów, okazjonalnie zamieniających się miejscami).

Kobiety natomiast są głównie dyrektorkami szkół, bibliotek, domów kultury i ośrodków edukacji, szefują niektórym instytutom (teatralnym i filmowym), fundacjom i stowarzyszeniom, ale rzadko siedzą w gabinetach dyrektorów teatrów (najlepiej jak same go sobie założą!), filharmonii czy rektorów uniwersytetów (Nie przypominam sobie, żeby w ciągu kilkuset lat działania Uniwersytetu Jagiellońskiego kiedykolwiek jego rektorką była kobieta! Mylę się?). O czym to świadczy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz