Niech mi żadna nie mówi, że nie jesteśmy mądre i silne! A nawet mądrzejsze i silniejsze! Jak inaczej byłybyśmy w stanie przetrwać w świecie zdominowanym przez mężczyzn: nieustannie narażone na zderzanie się z ich samczym punktem widzenia, seksistowskimi dowcipami i połajankami? Każdego dnia stawiane przed koniecznością udowadniania, że mamy takie same prawa mimo innych możliwości…
Nie dalej jak tydzień temu ze zdumieniem wysłuchałam męskiej
(wesołej!) opowieści o tym, że kobiety uważające się za feministki nie
istnieją!
A zaczęło się od przypowieści o kurzym stadzie, w którym gdy
zabraknie koguta, na czele osieroconych (!) towarzyszek staje najsilniejsza
kura, która na jakiś czas przejmuje kogucią rolę: nie znosi wtedy jaj, puszy się
i chodzi jak kogut. I że tak to sprytnie urządziła natura (matka?), bo w przyrodzie
przecież nic nie ginie. I że tak samo jest z kobietami – feministki to te kury,
którym przyroda daje możliwość (pod kontrolą i na krótko) wysforowania się na
czoło peletonu… A w rzeczywistości są to tylko pozory, wchodzenie w czyjeś
buty, maskowanie swojej marnej pozycji i udawanie kogoś, kim się nie jest (i
nigdy nie będzie!). I że pojęcia „kobieta” i „władza” wykluczają się wzajemnie.
I że bojowa organizacja feministek to
fikcja.
W świecie, w którym wartością jest dziś wiedza, a
najcenniejszą rzeczą – informacja – kobiety nadal znajdują się w gorszej
sytuacji, choć przecież są lepiej wykształcone, mają mnóstwo zainteresowań i
odwagę, żeby realizować swoje pasje. Działają głównie w kulturze i edukacji, mimo
że i tu nie na wszystkie płaszczyzny są wpuszczane. Inne dziedziny gospodarki
nadal okupują panowie – tam gdzie są duże pieniądze, jest i władza, którą
mężczyźni niechętnie się dzielą. Nie mówiąc o polityce, która daje władzę całkowitą
i absolutnie uzależniającą (stąd od lat mamy niemal stały zestaw posłów i
ministrów, okazjonalnie zamieniających się miejscami).
Kobiety natomiast są głównie dyrektorkami szkół, bibliotek,
domów kultury i ośrodków edukacji, szefują niektórym instytutom (teatralnym i
filmowym), fundacjom i stowarzyszeniom, ale rzadko siedzą w gabinetach
dyrektorów teatrów (najlepiej jak same go sobie założą!), filharmonii czy rektorów
uniwersytetów (Nie przypominam sobie, żeby w ciągu kilkuset lat działania
Uniwersytetu Jagiellońskiego kiedykolwiek jego rektorką była kobieta! Mylę się?).
O czym to świadczy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz